Spektakl charytatywny dla Kornelki

29GRU

Spektakl charytatywny dla Kornelki

16.00 UDK

Pięcioletnia Kornelia cierpi na neuroblastomę, czyli jeden z najgroźniejszych nowotworów. Potrzebny jest aż 1 milion złotych na immunoterapię, która może sprawić, że nowotwór nigdy nie powróci. Rodzina dziewczynki apeluje: Pomóżcie.

Na https://www.siepomaga.pl/dla-kornelki mama Kornelki pisze tak:

Jest mi niesamowicie ciężko stanąć z tym oko w oko i powiedzieć o tym całemu światu. Moja córeczka umiera, traci włosy, traci siły i szanse. To wszystko dzieje się niemal na moich rękach…

Są chwile, w których nie wiem już, która z nas pierwsza się podda. Wiem tylko, że jeśli łzy miałyby moc uzdrawiania, moje dziecko nie cierpiałoby nawet jednej minuty. Były momenty, kiedy nie wiedziałam już, czyje łzy płyną po moich rękach, był paraliż całego ciała po słowach lekarza – Kornelka sobie sama nie poradzi, będziemy o nią walczyli, ale nie będzie to równa walka… Z jednej strony, mała 5-letnia dziewczynka, z drugiej najgroźniejszy z nowotworów, zabójcza dla dzieci – neuroblastoma IV stopnia.

Dzisiaj błagam Was o pomoc – moja córeczka jest za malutka, żeby umierać. Jej miejsce jest przy mnie, a nie w tych zimnych sterylnych szpitalach, gdzie wszyscy są smutni albo przerażeni. Nie policzę już teraz chwil, kiedy musiałam wyjść z sali, schować się przed oczami Kornelki. Ona myśli, że ja jestem silna i że przy mnie nic jej nie grozi. Ma tak myśleć jak najdłużej, ma w to wierzyć!

Mieszkamy w szpitalu, obłaskawiamy tę straszną rzeczywistość, której nie akceptujemy. Nie ma innego wyjścia…Kaszel, gorączki, przeziębienia, z którymi nie mogliśmy sobie poradzić. Kornelka była okazem zdrowia, nigdy wcześniej nie brała nawet antybiotyku. W lutym zeszłego roku przyszła seria – jedno zapalenie ucha po drugim, zmęczenie i kolejne wizyty u pediatry, na koniec zapalenie oskrzeli… Organizm Kornelki już wtedy walczył o przeżycie… Ja tego nie wiedziałam.

Poszłyśmy na morfologię. Wyszła hemoglobina i płytki poniżej normy, ale zostało to zakwalifikowane jako anemia. Dostaliśmy jedną buteleczkę żelaza, potem drugą i znowu była kontrolna morfologia. Oprócz tych przeziębień nie było żadnych objawów. Jeszcze lekarka nas uspokajała, że to taki wyjątkowy sezon, że wszyscy mają infekcje. Po czasie dopiero skojarzyłam, że objawem choroby mogła być nadpotliwość. W nocy musiałam jej zmieniać piżamkę, bo bardzo się pociła, była cała mokra. Ale nigdy nie przypuszczałam, że to może być objaw raka!Po drugiej, kontrolnej morfologii wszystkie nadzieje przepadły. Pojechaliśmy tylko na chwilę, by pokazać lekarzowi wyniki. Tego samego dnia wieczorem Kornelka leżała już na oddziale hematologii. Wenflony, kłucie, płacz i strach. Płakałam razem z nią…

Zaczęła się ta cała diagnostyka – tomograf, USG, punkcja szpiku. W chwili, gdy Kornelka została pierwszy raz uśpiona i przelewała mi się przez ręce, uciekłam z sali z płaczem – nigdy wcześniej nie widziałam swojego dziecka w takim stanie!

Minęło kilka miesięcy, w ciągu których widziałam już Kornelkę nieprzytomną, podpiętą do maszyn, bez ruchu. Im bardziej zbliżam się do granicy mojej wytrzymałości, tym bardziej ta granica się oddala. Choroba mojego dziecka pokazuje mi, ile mogę wytrzymać i wiem, że wytrzymam wszystko, żeby tylko Kornelia żyła!

Guz na prawym nadnerczu. Nie był duży, ale wyrządził ogromne spustoszenie – przerzuty do szpiku, kości, węzłów chłonnych, jamy brzusznej. Zaczęłam czytać w internecie, jak straszna jest ta choroba, jak straszne są rokowania i nie będę ukrywać – potem była seria nieprzespanych, przepłakanych nocy. Ona znosiła to bardzo dzielnie, nawet dzielniej niż ja. Guz został wycięty, ale potem zaczęły się kolejne cykle chemii, bo w szpiku znaleziono jeszcze jakieś aktywne komórki nowotworowe.

Chemia sobie płynęła, a Kornelka, jak gdyby nigdy nic – wyklejała, rysowała, uśmiechała się…

Włosy – wiedziałam, że to nastąpi, ale nie wiedziałam, że tak szybko. Po drugim cyklu Kornelce wypadły niemal wszystkie, po prostu zostały w łóżku, na poduszce. Dla niej to była tragedia, bo zawsze cieszyła się z tych włosów.

Jej ulubiona postać z bajki to Elsa z „Krainy lodu”, zawsze chciała mieć tak długie włosy jak ona… Gdy te włoski jej wypadały, ja biegłam do łazienki i płakałam. To taki moment, że człowiek sobie uzmysławia, że to się dzieje naprawdę, że tę chorobę widać.

We wrześniu pojawił się problem, Kornelce trzeba było przetoczyć płytki krwi. Lekarze przyszli powiedzieć, żeby wystosować apel wśród znajomych. Nie miałam nigdy konta na facebooku, ale w tym momencie założyłam konto w pięć minut. Zaprosiłam kilku znajomych i musiałam publicznie powiedzieć – mam chore dziecko! 1,5 tysiąca udostępnień apelu i wiadomości od obcych ludzi, że już jadą, że pomogą! To było niesamowite, tak podnoszące na duchu! Ludzie zwalniali się z pracy albo jeszcze przed pracą biegli, żeby oddać te płytki.

Ja jeszcze rok temu, gdyby mi ktoś powiedział: „neuroblastoma”, to nie wiedziałabym, o czym mówi. Jest dzielna, ale widać, że się bardzo boi. Za każdym razem tak samo płacze, gdy trzeba wyciągać port, robić wkłucie… To jest ciągła sinusoida. Idziemy tylko na jakieś małe badanie, pakujemy mini walizeczkę, a potem się okazuje, że nie możemy stąd wyjść przez 3 tygodnie, a na koniec lądujemy na OIOM-ie.

Kiedy przed chorobą Kornelki słyszałam, że ten ostatni etap leczenia jest nierefundowany, że jakieś dziecko zbiera niemal milion zł na immunoterapię, nie mieściło mi się to w głowie.

Kilka miesięcy później jest to mój problem, z którym muszę się zmierzyć.

Od kilku miesięcy ciągle tylko płaczę, starając się, by córka tego nie widziała. Ale jak ukryć emocje w sytuacji, gdy śmiertelna choroba, chce zabrać ukochane dziecko?

Immunoterapia może sprawić, że nowotwór nigdy nie powróci, że odzyskam zdrowe dziecko… To leczenie zwiększa szansę Kornelki aż o 30% – to bardzo dużo, kiedy gra się o najwyższą stawkę… Proszę Was z całego serca.

Mama